wtorek, 25 marca 2008

Porachunki

Leżał już martwy jakiś czas, ale nie za długo, bo nie cuchnął. Ktoś musiał niedawno popełnić morderstwo, międzyświąteczne porachunki. Przygarnąłem go jak mięso od rzeźnika, przytargałem do domu. Obrałem ze skóry, bo nie przepadam — taka sucha i trudno się gryzie. Obciąłem ucha, choć i tak już nie mógł w żadnym wymiarze słyszeć. Wtopiłem w główkę siekacze, później przeszła do kłów, finalnie do trzonowców. Tylko jakieś takie proszkowate to, jakby się kości w wyniku niespotkanego do tej pory postępu osteoporozy wymieszały z mięsem.

Bo to był marcepan, a ogólnie rzecz wziąwszy, świąteczny zajączek oblany czekoladą. W oddali szedł gwiazdor, niosąc polewę w jednej ręce. Drugą trzymał świstaka. Uśmiechali się do mnie z przekąsem.

Brak komentarzy: